Uwielbiam maj. Wiosnę. Nieśmiałe promienie słońca wdzierajace się o poranku do mojego pokoju. Śniadania spożywane w towarzystwie świeżych wiosennych kwiatów. Dni pachnące bzem i konwalią.
Śnieznobiałe sady tonące w kwiatach. Radosne trele ptaków. Weekendy za miastem. Pikniki nad rzeką. Pierwsze prace ogrodowe. Pierwsze wychodzące z ziemi warzywa. Wycieczki rowerowe te duże, i te małe, codziennie przemykanie po mieście.
Lecz najbardziej lubię w wiośnie to, że wreszcie na nic nie czekam, tylko wszystko dzieje się tu i teraz. W kwietniu zbieram garściami szafirki do flakonów, bo wiem, że za chwile już przekwitną. Wykopuję uschnięte cebulki narcyzów i hiacyntów, bo wiem, że gdy o tym zapomnę w przyszłym roku nie zakwitną. Świadomość, że każda chwila nieuwagi pozbawia mnie jakiegoś smaku, zapachu lub jedynego w swoim rodzaju spektaklu przyrody mobilizuje bardziej niż niejeden coaching w pracy, którą nie tak dawno rzuciłam.
Delikatność pierwszego zdjęcia jest niesamowita, podobnie jak i dwóch ostatnich. Jestem pod dużym wrażeniem Panno Płoszańska.
OdpowiedzUsuń