Od dzieciństwa marzyłam o tym, by zostać pisarką. Z zamiłowania do notowania, spisywania, zapamiętywania i odgrzebywania rozmaitości powstał ten blog, gdzie publikuję notatki kulinarne, fotografie ręcznie wykonywanych drobiazgów, recenzje przeczytanych książek, obejrzanych filmów i to wszystko, co na co dzień mnie zachwyca.


8 listopada 2011

Dzika róża, głóg i szałwia

W ubiegłą niedzielę od znajomego dominikanina usłyszałam, że już teraz mamy wszystko, co potrzebne nam do szcęścia. Jak to? - pomyślałam, a nasze marzenia, a plany, świadczą chyba o tym, że czegoś dla nas bardzo ważnego jeszcze nie posiadamy. Myślałam o tym, myślałam i dopiero dzisiaj, gdy obudziłam się z ogromnym bólem gardła i nienajlepszym fizycznym samopoczuciem poczułam, że wyłącznie ode mnie zależy jaki bedzie mój dzień. Wstałam, włączyłam urzekające francuskie melodie w wykonaniu Stacey Kent i zaparzyłam liście szałwi, co w dzieciństwie przygotowywała mi mama. Już od samego ziołowego zapachu wymieszanego z delikatnymi dźwiękami, które powoli wypełniały kuchnie zrobiło mi się lepiej. A gdy odsłoniłam żaluzje i pierwsze nieśmiałe promyki słońca wdarły się do pokoju, byłam już pewna, że to będzie dobry, pogodny dzień.
Nie wiem dlaczego, ale właśnie wtedy przypomniałam sobie poznaną wczoraj, przemiłą siedemdziesięcioletnią piekarko-ciastkarkę, która zapraszając mnie do swojego domu z dumą pokazywała kosze zebranych w okolicznym lesie owoców dzikiej róży i głogu, które wraz z córką przerabia na napary, nalewki, wina i przetwory. Słuchając jej, nie mogłam pozbyc się wrażenia, że to taka współczesna czarownica, zamknięta w ciele sympatycznej starszej pani, która na każdą dolegliwośc ma swoje magiczne, leśne eliksiry. Jak to dobrze, że są jeszcze takie kobiety, które swoim córkom, wnuczkom, sąsiadkom przekazują ludowe, może ciut pogańskie, a może po prostu nasze słowiańskie tradycyjne receptury i kuchenne ceremoniały. Wszystkim więc zmagającym się z listopadowym przeziębieniem posyłam przepis na poprawiający samopoczucie i wzmacniający odpornośc...

 Napar z dzikiej róży i lipy

łyżka owoców dzikiej róży
łyżka kwiatów lipy (świeżych lub suszonych)
łyżeczka miodu lipowego

Do ceramicznego naczynia włóż łyżkę rozgniecionych owoców dzikiej róży oraz łyżkę kwiatów lipy.
Zalej szklanką wrzątku i zaparzaj pod przykryciem około 10-15 minut.
Nastepnie przecedź napar przez gazę.
W razie potrzeby dodaj łyżeczkę miodu lipowego.
Pij dwa razy dziennie. I zdrowiej!


A ilustracją moich dzisiejszych rozważań niech będą fotografie z mojej kuchennej spiżarni - jarzębinowa nalewka w trakcie procesu dochodzenia, przefiltrowana już nalewka wiśniowa, oraz tegoroczne jabłka i orzechy z mojego działkowego sadu:)


1 komentarz:

  1. Chyba rzeczywiście mamy wszystko w tym napoleońskim plecaku. Tylko nie chce nam się zatrzymać i sięgnąć do niego. Trzeba przecież tyle rzeczy załatwić, o tyle zadbać i jakoś zawsze na końcu jest to nasze.
    Jesteś niezwykle inspirująca. Uczysz jak smakować chwile, czarujesz. Nie przestawaj.

    OdpowiedzUsuń