Choć powoli kończy się październik, szumią wielobarwne złociste drzewa, a liście wirują pomiędzy chodnikowymi płytami, rozgościły się we mnie wspomnienia wrześniowej nadbałtyckiej podróży.
Rozpoczynał się dopiero wrzesień. Zboża na polach oglądane przeze mnie z pociągowego okna dawno już skoszone. Mimo sprzyjającej pogody tak niewielu ludzi zobaczyć można było w swoich ogrodach, na tarasach i werandach.
Wypatrzeć można było za to symetrycznie powtarzalnych w czasie robotników, którym zadane zostało namalować Polskę kreskami autostrad. I po jakimś czasie nie dziwił mnie już widok tychże mężczyzn w pomarańczowych kamizelkach ukrytych przed deszczem w kilkutonowych koparkach, lub zebranych wokół siebie z kubkami w dłoniach - wypełnionymi zapewne ogrzewającym herbacianym trunkiem.
Rozmawiali, żartowali patrząc na odjeżdżające tuż obok nich pociągi, po których zostawał gasnący szum i kamienie rozsypane wzdłuż torów zgrabnie omijające pojedyńcze powojniki maków...